Humanizacja zwierząt jest najsilniejszym trendem kształtującym w ciągu ostatnich dziesięcioleci oblicze branży zoologicznej. Z punktu widzenia sklepów zoologicznych oraz producentów artykułów dla zwierząt zjawisko to ma praktycznie same plusy, pozwoliło bowiem na zwielokrotnienie liczby oferowanych produktów, utworzenie wielu nowych gałęzi wyrobów (np. ubranka dla zwierząt) oraz – przede wszystkim – ogromny wzrost wartości całego rynku. Czy jednak wpływ humanizacji na dobrostan zwierząt również należy rozpatrywać jedynie w pozytywnym aspekcie? Pupil to przecież nie dziecko i jego traktowanie w taki sposób niekoniecznie może być korzystne. Gdzie zatem leży granica zdrowego rozsądku w humanizacji zwierząt? A może… już dawno została przekroczona?
Pet parents i pampering trend
O potędze zjawiska humanizacji zwierząt świadczą już zmiany zachodzące w języku i swoistym zoologicznym savoir vivre. W wielu krajach Europy Zachodniej (a powoli również w Polsce) nazwanie kogoś, kto ma zwierzę domowe (np. psa czy kota) jego „właścicielem”, jest już poważnym faux pas. Taka osoba jest przecież jego „opiekunem”! Na Zachodzie furorę robi obecnie określenie „pet parents”, czyli – w dosłownym tłumaczeniu rodzice zwierząt, co w dosadny sposób określa rolę tych ostatnich w rodzinie.
Specjaliści od branży zoologicznej coraz częściej zastępują (lub uzupełniają) samo określenie humanizacji zwierząt angielskimi słowami „pampering trend”, co można swobodnie przetłumaczyć jako tendencję do rozpieszczania. To jakby wyższy poziom humanizacji pupila, gdzie nie jest on już pełnoprawnym, ale uprzywilejowanym (najważniejszym) członkiem rodziny i należy mu się więcej niż innym. Jak to działa w praktyce?
Pupil czy…
Wyobraźmy sobie następującą scenę. Jest wieczór. Marta przygotowuje Kubusia do snu. Jak zawsze dokładnie myje wraz z nim zęby, zakłada mu mięciutką, modną piżamkę i troskliwie kładzie go do łóżka, opatulając kołderką. Zanim Kubuś zaśnie, śpiewa mu kołysankę albo opowiada długą bajkę z morałem i całuje go na dobranoc. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Kubuś nie jest jej dzieckiem (ani partnerem ), tylko… trzyletnim yorkshire terierem, traktowanym jak najważniejszy członek rodziny, dookoła którego kręci się całe życie Marty i wszystkich pozostałych domowników.
Nieprawdopodobne? No cóż, jeszcze dwadzieścia lat temu pewnie nikt by w to nie uwierzył, względnie zaleciłby bohaterce powyższej opowieści pilną wizytę w gabinecie psychiatrycznym. Dziś jednak podobne sceny mają miejsce w tysiącach polskich domów, a widok ufryzowanego pieska niesionego w eleganckiej torebce przez równie elegancką damę nikogo już na ulicy nie dziwi. Wręcz przeciwnie, jest czymś zupełnie normalnym.
Przyczyny humanizacji
Co sprawia, że zwierzak coraz częściej urasta do roli pełnoprawnego członka rodziny, a nawet jest traktowany niczym ukochane dziecko? Przyczyn jest kilka. Najważniejsze z nich to:
– postępująca urbanizacja kraju – przesadny pampering trend w stosunku do zwierząt jest szczególnie zauważalny wśród mieszkańców średnich i dużych miast (mieszkańcy wsi na co dzień obcujący ze zwierzętami na ogół mają w stosunku do nich większy dystans). A ponieważ coraz więcej Polaków przenosi się ze wsi do miast, zakłada tam rodziny i przejmuje lokalne zwyczaje, to liczba pet parents stale rośnie;
– starzenie się społeczeństwa – niestety, w Polsce, podobnie jak w wielu rozwiniętych europejskich krajach (akurat pod tym względem dość szybko doganiamy Zachód), od wielu lat nieustannie rośnie średni wiek obywatela. Inaczej mówiąc, jako społeczeństwo starzejemy się, a coraz większy odsetek naszych rodaków stanowią osoby po 70., a nawet 80. roku życia. Badania wykazały, że ludzie w tym wieku bardziej niż np. 20-latkowie cenią sobie towarzystwo zwierząt domowych (dotyczy to zwłaszcza samotnych osób w starszym wieku), które stanowią dla nich substytut rodziny;
– niski przyrost naturalny – starzeniu się społeczeństwa sprzyja niski przyrost naturalny, coraz więcej par ma jedno lub najwyżej dwoje dzieci, przy czym na pierwszego potomka decyduje się stosunkowo późno, chcąc zapewnić mu możliwie dobre warunki. A to wymaga wszak od rodziców osiągnięcia stosownej pozycji zawodowej i statusu materialnego. W ramach substytutu dziecka najpierw decydują się więc na domowego pupila, najczęściej psa czy kota, który bywa wtedy traktowany niczym mały królewicz 🙂 .
Objawy humanizacji w sklepie zoologicznym
Czy pamiętają Państwo, jak wyglądała w sklepach półka zoologiczna dla psa na początku lat 90. ubiegłego stulecia (brzmi to jak prehistoria, ale to zaledwie dwadzieścia kilka lat temu)? Otóż bez większego problemu można było upchnąć wszystkie dostępne na rynku produkty na jednym czy dwóch regałach. Dziś wymagałoby to setek metrów kwadratowych powierzchni sklepu, a i tak w praktyce byłoby niemożliwe. Dzięki humanizacji pojawiły się bowiem całe kategorie nowych psich akcesoriów, inne zaś uległy rozbudowaniu i urozmaiceniu. Jako przykład można wymienić ubranka, zabawki czy elektronikę dla zwierząt. Ogromnie rozrosła się także oferta kosmetyków i akcesoriów pielęgnacyjnych oraz rozmaitych gadżetów.
Ze zjawiskiem humanizacji zwierząt w parze idzie również tak lubiana przez właścicieli sklepów zoologicznych tendencja do premiumizacji produktów. Obecnie do najsilniej rosnących gałęzi w zoologii należy kategoria premium (oraz tworzone chętnie przez marketingowców subkategorie, takie jak „superpremium”, „ultrapremium”). Innymi słowy, nie brakuje kupujących, którzy są gotowi przeznaczyć na dany produkt dla swojego pupila znacznie więcej pieniędzy, niż (tak naprawdę) jest to konieczne. Stąd popyt na ekskluzywne łóżka dla psów, rozbudowane, przypominające eleganckie meble drapaki dla kotów, wymyślne, pozłacane klatki dla ptaków, królików i gryzoni czy wreszcie – karmy – pochodzenia i jakości składników których nie powstydzilibyśmy się na naszych własnych talerzach. Oczywiście nie ma w tym nic złego, pod warunkiem jednak, że elegancja i jakość owych produktów nie stoją w jawnej sprzeczności z podstawowymi potrzebami pupili, które będą z nich korzystać. Niestety, często zdarza się inaczej.
Zwierzak to NIE człowiek…
Pamiętajmy, że domowi pupile, jakkolwiek po ludzku byśmy ich traktowali, nie są jednak ludźmi i mają indywidualne potrzeby, które bezwzględnie trzeba respektować, zaś przekraczanie tej granicy ze szkodą dla dobrego samopoczucia, a nawet zdrowia pupila jest absolutnie niedopuszczalne. Natury nie da się bowiem oszukać. Szczególnie dobrze widać to na przykładzie wynikających z humanizacji zwierząt modnych obecnie modeli żywienia psów i kotów. Akurat w tej dziedzinie zauważalne są dwa trendy: pierwszy to wciąż rosnąca specjalizacja karm, a drugi – próby przenoszenia na pupila własnych zwyczajów żywieniowych opiekuna.
W specjalizacji karm nie ma akurat nic złego. Po prostu marketingowcy w firmach specjalizujących się w ich wytwarzaniu już dawno zauważyli, że dumny opiekun wysoce „zhumanizowanego” pupila kręci nosem na zwykłe psie jedzenie i poszukuje dla swego ukochanego zwierzaka czegoś wyjątkowego. Dlatego w ciągu ostatnich dekad stosunkowo krótkie niegdyś półki z karmami dla psów każdego z producentów nieustannie się wydłużają. Pojawiły się karmy zróżnicowane w zależności od wieku, rozmiarów, stanu zdrowotnego psa, jego preferencji smakowych itp. Niektórzy producenci idą nawet dalej, oferując karmy dedykowane dla poszczególnych ras (nie sposób nie zauważyć, że wyłącznie dla tych najbardziej popularnych 🙂 ), chociaż, zdaniem większości specjalistów, to już trochę przesada, bowiem w przypadku niemal wszystkich ras nie da się określić aż tak indywidualnych potrzeb żywieniowych. Wszystko po to, aby każdy, nawet najbardziej wymagający pet parent, znalazł coś unikalnego dla swojego wyjątkowego czworonoga.
Znacznie bardziej brzemienny w skutkach może być drugi z wymienionych trendów w żywieniu zwierząt, również wywodzący się z humanizacji. Otóż współcześni opiekunowie zwierząt coraz większy nacisk kładą na zdrowy model odżywiania członków swojej rodziny (to oczywiście bardzo dobrze), ale często podchodzą do tego bez należytej wiedzy (bazując np. na reklamach telewizyjnych i papce informacyjnej czerpanej garściami z internetu) i – co gorsza – próbują bezkrytycznie przenosić owe wzorce na swoich Bogu ducha winnych pupili. Jako przykład wymienić można bijące obecnie rekordy popularności w sklepach zoologicznych bezglutenowe karmy dla psów (tak samo jak analogiczne jedzenie dla ludzi pozbawione tego składnika). Tymczasem większość ankietowanych osób nawet nie potrafi powiedzieć, czym właściwie jest ten cały gluten 🙂 , poza niedyskutowalnym faktem, że to „trucizna” i „zło wcielone”. W rzeczywistości określane tym mianem białka są potencjalne szkodliwe tylko dla bardzo niewielkiego odsetka zarówno ludzi, jak i psów. Jednak czytając etykiety i hasła marketingowe karm dla czworonogów, często mamy wrażenie, że „bezglutenowość” jest obecnie najważniejszym i najskuteczniejszym argumentem sprzedażowym (zresztą być może tak właśnie jest).
Brak glutenu w karmie, nawet jeśli w niczym nie pomoże psu, to z pewnością mu nie zaszkodzi. Pół biedy również, jeśli próby przenoszenia na zwierzę własnych preferencji żywieniowych opiekuna dotyczą np. jakości stosowanych produktów (bio, eko, organic). Gorzej, gdy pod płaszczykiem humanizacji usiłujemy eliminować z jadłospisu absolutnie konieczne dla pupila składniki, które my uznajemy za niewłaściwe. Skrajnym tego przypadkiem są próby przestawienia psa czy kota na dietę wegetariańską, a nawet wegańską. Co prawda, w przypadku psa teoretycznie jest to możliwe (wymaga jednak od opiekuna sporej wiedzy i przeprowadzania systematycznej diagnostyki pupila), ale na pewno nie przyczynia się do zwiększenia jego dobrostanu. Lekarze weterynarii są natomiast zgodni, że u kotów absolutnie nie zdaje to egzaminu. Kot jest bowiem gatunkiem obligatoryjnie mięsożernym i wszelkie próby uczynienia z niego jarosza należy traktować wyłącznie w kategorii znęcania się nad zwierzęciem. Mimo to takie próby regularnie się zdarzają, a ich kocie ofiary najczęściej szybko trafiają w na ogół fatalnym stanie do gabinetów weterynaryjnych…
To oczywiście tylko przykład – innym dość jaskrawym przejawem humanizacji są ubrania dla zwierząt (i to nie tylko dla psów – poszperawszy w internecie, można z łatwością znaleźć wymyślne kreacje nawet dla… świnek morskich czy królików). Oczywiście w samych ubraniach dla wychodzących czworonogów też nie ma niczego złego (wszystko w końcu jest dla ludzi – o przepraszam, w tym wypadku dla psów). Takie akcesoria bywają niezbędne w wielu przypadkach – podczas naprawdę mroźnej zimy (kto jeszcze pamięta, jak taka wygląda?), szarugi, silnego wiatru, dla zwierzaków starszych, ogolonych (np. po zabiegach chirurgicznych) lub krótko ostrzyżonych czy chorych. Ale ubieranie latem zdrowego psa w wymyślne falbanki czy błyszczące cekiny tak naprawdę w niczym nie jest mu potrzebne i raczej wątpliwe, aby był z tego powodu szczęśliwy. Równie duże kontrowersje budzą np. foteliki samochodowe dla psów, w których zwierzak podróżuje sztywno przypięty w nienaturalnej dla niego pozycji siedzącej (niczym dziecko). Być może faktycznie zapewnia mu to maksymalne bezpieczeństwo w razie wypadku, ale czy gwarantuje komfort?
Ubocznym efektem humanizacji jest również coraz częściej obserwowana u psów i kotów nadwaga (analogicznie zresztą jak u dzieci). Ich opiekunowie, hołdując zasadzie „przez żołądek do serca”, podają bowiem pupilom duże ilości smakołyków (a nawet dbają, aby ich miska była stale wypełniona po brzegi). Co gorsza, często równolegle ograniczają ich aktywność fizyczną, skracając do minimum codzienne spacery, „żeby piesek się nie zmęczył”, lub nosząc je w torbie. A to prosta droga do nadprogramowych kilogramów – ograniczających komfort i skracających życie zwierzaka!
Jak zachować granicę?
Co powinien zrobić odpowiedzialny właściciel sklepu zoologicznego, aby mimowolnie nie przyczyniać się do krzywdzenia pupili typowych pet parents? Przede wszystkim należy zachować granice w doborze oferowanych produktów i starać się ich nie przekraczać. Oczywiście – jak już wielokrotnie podkreślaliśmy – w samej humanizacji nie ma niczego złego i każdy sklep może, a nawet powinien korzystać z dobrodziejstw tego zjawiska, bo dzięki temu po prostu więcej zarabia. Jednak wprowadzając do oferty każdy produkt, warto dobrze zastanowić się, czy faktycznie sprzyja on dobrostanowi pupila, który będzie z niego korzystać, czy też został on stworzony tylko po to, aby zaspokoić często irracjonalne oczekiwania jego „rodzica”. Co więcej, doradcy w sklepach mają obowiązek edukować kupujących i dbać, aby każdy z ich klientów znał wymagania swojego pupila i nie próbował ich przekraczać ze szkodą dla niego. Na sklepach zoologicznych spoczywa bowiem odpowiedzialność za wszystkie oferowane produkty, które powinny przede wszystkim służyć zwierzętom i optymalnie realizować ich naturalne potrzeby.