Autor dr inż. Paweł Zarzyński
Pamiętam, jak całe wieki temu zakładałem swoje pierwsze akwarium. Miało ono ok. 40 litrów pojemności i było wyposażone w nieco zapomniany już dzisiaj filtr gąbkowy składający się z gąbki z otworem, w który wetknięta była szklana rurka podłączona wężykiem do niemiłosiernie hałasującego brzęczyka. Ów cud techniki działał całkiem sprawnie, wychwytując z wody resztki pokarmu, zawiesiny i inne widoczne w niej „śmieci”. Niestety, już po kilkunastu dniach od założenia akwarium wypełniająca go ciecz zmętniała jednak do tego stopnia, że praktycznie nie było widać pływających w nim ryb (rzecz jasna, kupionych razem ze zbiornikiem i wpuszczonych do niego natychmiast po wypełnieniu wodą). Powodowało to konieczność (tak mi się przynajmniej wówczas wydawało) całkowitej wymiany wody i czyszczenia akwarium, po czym cały schemat się powtarzał. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że było to w zamierzchłych czasach, gdy nie istniał jeszcze internet (ba! nawet komputer był w Polsce urządzeniem abstrakcyjnym), zaś pierwszą książkę o akwarystyce udało mi się kupić mniej więcej rok później. To istny cud, że po kilku takich razach nie zniechęciłem się do uprawiania akwarystyki (choć może wszystkim, ze mną włącznie, wyszłoby to na dobre 🙂 ).
Dlaczego o tym piszę? Żeby na własnym przykładzie pokazać, że początkujący akwarysta ma prawo popełniać błędy. To oczywiste, nie posiada wszak (jeszcze) niezbędnego doświadczenia i wprawy koniecznej do prawidłowej pielęgnacji zbiornika. Błędy popełniane przez początkujących adeptów tego hobby są bardzo różne, ale jeden z nich jest szczególnie powszechny, wręcz nagminny. Śmiało można uznać go za „główny grzech” akwarystów, skutkuje bowiem kłopotami z utrzymaniem czystości wody w akwarium i zapewnieniem jego mieszkańcom niezbędnego dobrostanu. O tym, jaki to „grzech” i jak go uniknąć, opowiem już za chwilę.
Kupując marzenie…
Nabywając swoje pierwsze akwarium, początkujący adept tego hobby tak naprawdę nie kupuje zbiornika, urządzeń technicznych, dekoracji, roślin i ryb. Kupuje marzenie – marzenie o pięknym, kipiącym zielenią fragmencie podwodnego świata stojącym w jego mieszkaniu i o szczęśliwych rybach pływających w krystalicznie czystej wodzie. Niestety, rzeczywistość bardzo często szybko je weryfikuje. Woda traci przejrzystość, zaczyna nieprzyjemnie pachnieć, na ściankach i dekoracjach pojawiają się glony, rośliny nie rosną i powoli zamierają, a ryby chorują. Co jest tego przyczyną?
Przyczyn może być wiele, ale jednym z najczęstszych powodów marnej kondycji zbiornika jest wspomniany już w tytule „grzech główny”, a raczej błąd główny popełniany przez większość początkujących akwarystów. Co znamienne, jest on popełniany w najlepszej wierze i wynika, jakby na to nie spojrzeć, z logicznego myślenia młodego akwarysty. Błędem tym jest niewłaściwe postępowanie z zainstalowanym w akwarium filtrem, a dokładnie – z konserwacją, czyli po prostu z czyszczeniem znajdujących się w nim wkładów.
Logika nie zawsze się sprawdza…
Zdecydowana większość początkujących akwarystów zaczyna swoją przygodę od małego (zbyt małego) zbiornika, co – samo w sobie – jest już sporym błędem. Dlaczego? Bowiem aby akwarium prawidłowo funkcjonowało (czytaj: czysta woda, brak kłopotów, zdrowe ryby), musi się w nim wytworzyć tzw. równowaga biologiczna polegająca m.in. na rozwoju określonych kultur drobnoustrojów odpowiedzialnych za procesy samoczynnego oczyszczania wody (o tym już za chwilę). Taka równowaga rozwija się w każdym zbiorniku, zarówno w malutkim, jak i w dużym, tyle tylko, że w niewielkim akwarium jest ona stosunkowo krucha i niestabilna. Wystarczy nieduży błąd ze strony opiekuna, aby uległa ona zachwianiu, a nawet całkowitemu zniszczeniu. A wtedy woda traci przejrzystość i pojawiają się wspomniane kłopoty. Tymczasem w odpowiednio dużym akwarium (od mniej więcej 100 l pojemności w górę) równowaga jest na tyle stabilna, że będzie ono w stanie „wybaczyć” akwaryście wiele błędów bez większej szkody dla przejrzystości wody oraz kondycji roślin i ryb.
Wróćmy jednak do filtra i „grzechu głównego”. W małych akwariach kupowanych przeważnie przez początkujących zazwyczaj pracują równie niewielkie filtry wewnętrzne (z reguły wchodzące w skład wyposażenia gotowego zestawu akwariowego). Ich zaletą jest prostota instalacji (wkładamy do akwarium, podłączamy do prądu i już działa). Natomiast wielką wadą – ograniczona ilość (i jakość) wkładów filtracyjnych. Większość z nich posiada bowiem tylko pojedynczą i to niewielką gąbkę. I tutaj pojawia się wspomniany problem.
Większość początkujących akwarystów posiada ograniczoną wiedzę w temacie filtracji. Wydaje im się, że gąbka w filtrze ma służyć tylko do wychwytywania widocznego w wodzie brudu, czyli – jak nazywamy to fachowo – do filtracji mechanicznej. Oczywiście pełni ona taką funkcję, tyle tylko, że na tym jej rola się nie kończy. Prawdę powiedziawszy, filtracja mechaniczna jest potrzebna bardziej dla akwarysty niż dla mieszkańców akwarium.
Każdy, kto kiedykolwiek nurkował w typowej rzece lub jeziorze wie, że przejrzystość wypełniającej je wody jest z reguły niewielka. Rybom to nie przeszkadza, co więcej, większość z nich lubi nawet mętną wodę i to z prozaicznego powodu – są w niej mniej widoczne dla drapieżników. W idealnie klarownej cieczy byłoby je widać z daleka niczym smakowitą przystawkę na półmisku. Jednak akwarysta oczekuje w akwarium krystalicznie czystej wody, tak aby mógł bez przeszkód obserwować jego wnętrze. Tak więc wspomniana filtracja mechaniczna jest głównie dla niego.
Wspomniany „grzech główny” wynika z niekompletnej wiedzy początkującego akwarysty. Z reguły nie zdaje on bowiem sobie sprawy, że rola gąbki w filtrze na filtracji mechanicznej się nie kończy. Równolegle realizuje ona bowiem o wiele ważniejszą z punktu widzenia egzystencji mieszkańców zbiornika filtrację biologiczną.
Dobre bakterie
Czym jest filtracja biologiczna? Otóż wszystko zaczyna się od karmienia ryb i wiąże z obiegiem w środowisku wodnym kluczowego pierwiastka biogennego, którym jest azot. Wchodzi on w skład wszystkich aminokwasów budujących białka, a białka stanowią podstawowy składnik odżywczy w pokarmach dla ryb. Tym samym karmiąc ryby, „wrzucamy” do akwarium azot. Co się z nim dalej dzieje? Oczywiście ryby zjadają go wraz z pokarmem, a następnie – tu niespodzianka dla wielu początkujących akwarystów – po prostu… siusiają do wody, czyli wydalają wraz z moczem produkty przemiany materii. Pochodną skonsumowanych przez nie białek są mocznik i reszty białkowe. I w tym momencie dochodzimy do roli bakterii i filtracji biologicznej.
W przyrodzie nic się nie marnuje, więc wydalonymi przez ryby mocznikiem i resztami białkowymi natychmiast zajmują się bakterie saprotroficzne, czyli takie, które żywią się martwą materią organiczną (ich inna nazwa to roztocza – uwaga! nie mylić z pajęczakami o podobnej nazwie). Po prostu zjadają one te składniki. Poza tym część mocznika wchłaniają rośliny akwariowe, traktując go jako doskonały nawóz (mocznik jest zresztą powszechnie używany do tego celu w rolnictwie). I na tym wszystko by się skończyło, gdyby nie fakt, że – zgodnie z podstawowymi regułami biologii – bakterie saprotroficzne również wydalają własne produkty przemiany materii. Na nieszczęście dla mieszkańców akwarium produkują głównie amoniak (NH3), do którego w środowisku wodnym natychmiast przyłączają się kationy wodorowe (H+), przekształcając go w jony amonowe (amoniowe) (NH4+). Zarówno amoniak, jak i jony amonowe są niezwykle toksyczne dla zwierząt wodnych. Już dawka równa 0,1 mg/l bywa śmiertelna dla większości ryb, krewetek i innych mieszkańców akwarium. Co więcej, jest on produkowany przez bakterie saprotroficzne permanentnie, tak więc – gdyby nic się z nim nie działo – szybko doprowadziłby do zagłady wszystkiego, co żyje w zbiorniku. Na szczęście jednak coś się z nim dzieje – i tutaj rozpoczyna się właśnie filtracja biologiczna.
Jak pamiętamy z lekcji chemii, azot jest bardzo ciekawym pierwiastkiem, który może znajdować się na aż trzech stopniach utlenienia. Jego utlenianie na kolejne stopnie powoduje wyzwolenie znacznych ilości niezbędnej do życia energii. Wchodzący w skład amoniaku/jonów amonowych azot znajduje się na najniższym stopniu utlenienia. W praktycznie każdym środowisku wodnym rozwijają się więc mikroorganizmy, które z tego korzystają. Utleniają one jony amonowe (przyłączając do nich atomy tlenu) i przekształcają w tzw. potocznie azotyny (NO2–). Dzięki temu uzyskują energię. W akwariach słodkowodnych zajmują się tym głównie tzw. bakterie tlenowe z rodzaju Nitrosomonas (choć nie tylko). Co bardzo ważne, azotyny będące produktem ich działalności są ok. 50 razy mniej toksyczne od amoniaku. Dawka śmiertelna dla mieszkańców akwarium to ok 5 mg/l. Tym samym dzięki temu procesowi mieszkańcy zbiornika są 50 razy mniej narażeni na zatrucie.
Na tym jednak nie koniec – azot zawarty w azotynach znajduje się na drugim stopniu utlenienia i można go utleniać dalej. Zajmują się tym kolejne grupy bakterii tlenowych. W akwarium słodkowodnym są to m.in. przedstawiciele rodzaju Nitrospira. Utleniają one azotyny do azotanów (NO3–) i uzyskują dzięki temu energię. Co niezmiernie istotne, azotany są dziesięciokrotnie mniej toksyczne od azotynów i aż 500 razy mniej toksyczne do jonów amonowych. Tym samym, dzięki pracy różnych grup bakterii tlenowych, ryby i inni mieszkańcy zbiornika przestają być narażone na zatrucie własnymi produktami przemiany materii.
No dobrze, ale gdzie w tym wszystkim miejsce na filtrację biologiczną i gąbki filtracyjne? Otóż dobre bakterie (jak często określa się w akwarystyce drobnoustroje utleniające jony amonowe i azotyny) do swojej działalności potrzebują trzech rzeczy: dużych ilości tlenu (do utleniania, jak sama nazwa wskazuje, jest wszak niezbędny), miejsca, gdzie mogą zbudować swoje kolonie, oraz mówiąc wprost – rybiego moczu (jako „paliwa” w całym procesie). Wszystko to znajdują właśnie we wnętrzu filtra. Przepływająca przez niego woda niesie dużo tlenu i wspomnianego „paliwa”, a na wkładach filtracyjnych, w tym na gąbce, można założyć kolonię. Jeśli w akwarium pracuje tylko wewnętrzny filtr wyposażony w gąbkę, to właśnie ta gąbka jest kluczem do sprawnej filtracji biologicznej.
Wreszcie, po tym przydługawym, ale koniecznym wstępie dochodzimy do głównego tematu naszych dywagacji, czyli „grzechu głównego” popełnianego przez początkujących (i nie tylko) akwarystów. Jest nim, ni mniej, ni więcej, dokładne „pranie” gąbki filtracyjnej pod kranem, i to wykonywane regularnie, zwykle „co sobotę”, czyli raz w tygodniu. Młody (stażem) akwarysta czyni to w najlepszej wierze (sam tak robiłem przed ponad 30 laty). Działa tutaj wspomniana już logika, no bo „jeśli gąbka ma dobrze czyścić, to sama też powinna być czysta” (generalnie na pierwszy rzut oka trudno się z tym nie zgodzić). Podczas takiego „prania” niszczy jednak całkowicie dopiero co zapoczątkowaną w gąbce pożyteczną mikrobiotę odpowiedzialną za przerabianie amoniaku i azotynów. Związki azotowe kumulują się więc w wodzie i prowadzą do nieszczęść, takich jak nadmierny rozwój pierwotniaków (mleczne zmętnienie wody), rozwój glonów, nieprzyjemna woń ze zbiornika, no i – będące konsekwencją tego wszystkiego – kiepskie samopoczucie jego mieszkańców.
Każdy doświadczony akwarysta wie dzisiaj (bo przed 30 laty nie było to takie oczywiste), że prawidłowe postępowanie z wkładami biologicznymi w filtrze (a więc z gąbkami, a także ceramiką, biokulkami, keramzytem czy czegokolwiek w tym celu używamy) polega na trzymaniu ich z dala od wody kranowej i jak najoszczędniejszym czyszczeniu. Powinny być one delikatnie płukane wyłącznie w „brudnej” wodzie akwariowej spuszczonej do wiaderka lub innego naczynia podczas podmiany. Nawet w takiej cieczy nie należy ich dokładnie „prać”! Nie muszą być czyste, ważne tylko, żeby pozostawały drożne dla wody (niezapchane zanieczyszczeniami mechanicznymi). W „brudku” zgromadzonym w ich wnętrzu rozwijają się bowiem jakże pożądane dobre bakterie.
I jeszcze jedno, czyszczenie filtra należy traktować jako zło konieczne. Nawet w przypadku poprawnego oczyszczenia wkładów wydajność filtracji biologicznej po takim zabiegu zawsze spada. Wynika to z faktu, że wspomniane dobre bakterie nie najlepiej znoszą ten zabieg, a liczebność ich kolonii ulega wtedy zmniejszeniu. Można to łatwo sprawdzić zwłaszcza w dużym zbiorniku obsługiwanym przez rzadko czyszczony (to jego wielki plus) filtr kubełkowy. Wystarczy zmierzyć przy pomocy testu poziom azotanów w wodzie akwariowej dzień przed i dwa, trzy dni po czyszczeniu urządzenia (przeprowadzonym w sposób prawidłowy, rzecz jasna). Prawie na pewno odnotujemy znaczący wzrost stężenia azotanów (no, chyba że dokonaliśmy jednocześnie naprawdę dużej podmiany wody na świeżą). Dlatego filtry w akwarium powinno się czyścić tak rzadko, jak to jest możliwe. To jeden z głównych powodów, dla których nawet w mniejszym zbiorniku warto zdecydować się na filtr kanistrowy. Takie urządzenia z zasady czyści się nie częściej niż raz na sześć miesięcy, a nawet rzadziej. Oszczędza to nam sporo pracy i – najważniejsze – zapewnia stabilne warunki w akwarium.
Edukować, edukować, edukować…
Dlaczego poświęciłem cały artykuł z pozoru banalnej sprawie, oczywistej dla każdego doświadczonego akwarysty? Ponieważ opisany błąd jest powszechny i ma niezwykle istotne znaczenie również z punktu widzenia właścicieli sklepów zoologicznych. Jego popełnienie pociąga bowiem za sobą lawinę problemów w zbiorniku, a to może sprawić, że początkujący i pełen pasji nowicjusz szybko ową pasję straci i akwarium po kilku miesiącach powędruje na strych lub wyląduje w śmietniku. A sklep straci potencjalnego dobrego i przyszłościowego klienta.
Co zatem należy robić? Przede wszystkim EDUKOWAĆ przyszłego akwarystę już na etapie sprzedaży zbiornika i wyposażenia. Należy mu dokładnie (choć może bez nadmiernych szczegółów, bo i tak musi przyswoić w tym momencie mnóstwo nowej dla niego wiedzy) wyjaśnić sposób czyszczenia gąbki w filtrze i podkreślić, że ma to kluczowe znaczenie dla dobra jego akwarium. Informację tę warto powtórzyć mu co najmniej dwukrotnie i upewnić się, że ją pamięta również podczas następnej wizyty, gdy po pewnym czasie przyjdzie do nas w celu zakupu ryb. Dzięki temu mamy o wiele większą szansę, że klient uniknie już na wstępie licznych, zupełnie niepotrzebnych, problemów i połknąwszy bakcyla akwarystyki, przyjdzie do nas za kilka miesięcy po kolejne, tym razem dużo większe akwarium.