W kręgach osób, którym nieobojętny jest los zwierząt, coraz częściej słyszy się postulaty o wprowadzenie odgórnego zakazu sprzedaży domowych pupili w sklepach zoologicznych. Jedynym miejscem, w którym legalnie można by je nabyć, byłyby wtedy zarejestrowane hodowle. W założeniu takie rozwiązanie miałoby oszczędzić cierpień zwierzętom i zapewnić im godziwe warunki do życia, eliminując zjawiska, takie jak nielegalne „pseudohodowle”. Z pozoru pomysł ten wydaje się mieć racjonalne podstawy, czy jednak jest możliwy do zrealizowania w praktyce w polskich realiach? Czy ewentualny zakaz sprzedaży zwierząt w sklepach rzeczywiście znacząco polepszyłby ich los? I jak wpłynąłby on na kondycję i rozwój branży zoologicznej?
Autor dr inż. Paweł Zarzyński
Z punktu widzenia prawa…
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że kwestia obrotu zwierzętami domowymi już jest częściowo regulowana przez prawo, a konkretnie przez aktualną wersję „Ustawy o ochronie zwierząt”. Dlaczego tylko częściowo? Bowiem w myśl brzmienia tego dokumentu przez pojęcie „zwierzęta domowe” rozumie się tylko „zwierzęta tradycyjnie przebywające wraz z człowiekiem w jego domu lub innym odpowiednim pomieszczeniu, utrzymywane przez człowieka w charakterze jego towarzysza”. Tym samym w praktyce zawarte w nim obwarowania dotyczą głównie psów i kotów.
I tak w myśl art. 10a. ustawy:
- Zabrania się:
1) wprowadzania do obrotu zwierząt domowych na targowiskach, targach i giełdach;
2) prowadzenia targowisk, targów i giełd ze sprzedażą zwierząt domowych;
3) wprowadzania do obrotu psów i kotów poza miejscami ich chowu lub hodowli.
2. Zabrania się rozmnażania psów i kotów w celach handlowych. (…)
5. Zakaz, o którym mowa w ust. 1 pkt 3, nie dotyczy podmiotów prowadzących schroniska dla zwierząt oraz organizacji społecznych, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt.
6. Zakaz, o którym mowa w ust. 2, nie dotyczy hodowli zwierząt zarejestrowanych w ogólnokrajowych organizacjach społecznych, których statutowym celem jest działalność związana z hodowlą rasowych psów i kotów.
Co zapisy ustawy oznaczają dla sklepów zoologicznych? W praktyce tyle, że nie wolno sprzedawać w nich psów i kotów, a więc w przypadku tych gatunków, to, o co postulują aktywiści, zostało już dawno wprowadzone. Tylko… czy faktycznie przyczyniło się to do poprawy losu tych zwierząt?
Psy i koty – „poligon doświadczalny”
Sprzedawanie psów i kotów w sklepach zoologicznych (niezwykle popularne i uświęcone tradycją od dziesięcioleci, np. w USA) w warunkach polskich nigdy nie było czymś powszechnie spotykanym, aczkolwiek przed wprowadzeniem powyższych zapisów ustawy (2012 r.) zwłaszcza w dużych sklepach w galeriach można było natknąć się głównie na szczenięta modnych ras, które cieszyły się sporym zainteresowaniem kupujących. Obecnie – w myśl ustawy – psa lub kota można nabyć legalnie tylko bezpośrednio u hodowcy zrzeszonego w zarejestrowanym stowarzyszeniu. W założeniu miało to wyplenić patologię i zapewnić rozmnażanym zwierzętom godziwe warunki. A jak wygląda to w praktyce?
Otóż nasi rodacy wykazują się niebywałą wręcz kreatywnością i pomysłowością, jeśli chodzi o możliwości obejścia ustanowionego prawa. Ponieważ największe organizacje kynologiczne i felinologiczne faktycznie mają wdrożone dość surowe procedury, takie jak konieczność uzyskania przez osobniki przeznaczone do rozrodu uprawnień hodowlanych (przez uczestnictwo w wystawach), przeglądy hodowlane miotów itp., które dla pseudohodowcy mogą być trudne lub wręcz niemożliwe do obejścia, znaleziono inny sposób.
Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nowe „ogólnokrajowe organizacje społeczne, których statutowym celem jest działalność związana z hodowlą rasowych psów i kotów”. Ponieważ cytowana wyżej ustawa nie precyzuje żadnych wymogów wobec tych stowarzyszeń, niektóre z nich nie mają praktycznie żadnych wymagań wobec swoich członków ani żadnych procedur dotyczących kontroli hodowli psów i kotów. Innymi słowy, wystarczy zapisać się do takiej organizacji i… można masowo produkować „żywy towar” praktycznie bez żadnych ograniczeń, co więcej – całkowicie zgodnie z prawem… Mało tego! Zdarza się, że psy i koty, pozornie wbrew ustawie, sprzedawane są nawet na giełdach, i to… legalnie. Po prostu, pomysłowi „producenci”, rejestrując „hodowlę”, jako miejsce jej prowadzenia podają… adres giełdy.
Każdy, kto śledzi informacje w mediach, wie, że regularnie donoszą one o interwencjach inspekcji weterynaryjnych oraz rozmaitych organizacji pozarządowych i likwidacji kolejnych pseudohodowli. Zabierane z nich zwierzęta często były utrzymywane w fatalnych warunkach, żyjąc i rozmnażając się w klatkach ustawionych w piwnicach lub pomieszczeniach gospodarskich z brakiem poszanowania jakichkolwiek zasad humanitaryzmu… Pokazuje to, że wprowadzone przepisy praktycznie nie zdały egzaminu, bowiem z łatwością można je ominąć. A skoro stało się tak w przypadku psów i kotów, to czy taka sytuacja nie powtórzyłaby się, gdyby podobnymi ograniczeniami sprzedaży objąć inne grupy zwierząt domowych? Zwłaszcza że w przypadku wielu ich gatunków ogólnokrajowe organizacje skupiające ich hodowców jeszcze nie istnieją?
Zwierzęta w sklepie zoologicznym
Aktywiści optujący za wprowadzeniem zakazu sprzedaży zwierząt w sklepach jako koronny argument wymieniają „niekorzystne warunki”, które w nich panują. Sprzedawane zwierzęta mają być utrzymywane w nieodpowiednich warunkach, stresować się, chorować, a nawet masowo padać. Oczywiście takie przypadki, niestety, sporadycznie się zdarzają, jednak jest ich coraz mniej. Nowoczesne sklepy oferujące zwierzęta kładą bowiem coraz większy nacisk na ich dobrostan. Pomieszczenia dla nich najczęściej są oddzielone od kupujących tak, aby zapewnić przyszłym pupilom maksymalny spokój i uchronić ich przed niekorzystnym wpływem ze strony przewijających się przez sklep ludzi. Takie sklepy współpracują również z lecznicami weterynaryjnymi, a sprzedawane przez nie zwierzęta są pod stałym nadzorem lekarza. Niektóre sklepy oferują nawet wraz ze sprzedawanym pupilem bon na bezpłatną wizytę w lecznicy.
Nie sposób również pominąć faktu, że zwierzęta wystawione na sprzedaż w sklepie są niejako pod pełną kontrolą „społeczną”. Każdy, kto uzna, że naruszony jest ich dobrostan, może zawiadomić o tym Inspekcję Weterynaryjną. Takich zgłoszeń jest wiele, a inspektorzy mają obowiązek ich sprawdzenia i podjęcia stosownej interwencji. Poza tym sprzedawanie zwierząt w złych warunkach zwyczajnie nie opłaca się sklepowi, bowiem błyskawicznie traci on klientów i jest piętnowany w mediach społecznościowych oraz na forach hobbystycznych.
„Sklep zoologiczny” czy „sklep z artykułami dla zwierząt”?
Jeszcze ćwierć wieku temu sklep zoologiczny bez zwierząt był w Polsce swego rodzaju ewenementem. Jednak w ciągu ostatnich dwóch dekad coraz więcej placówek świadomie rezygnuje z ich sprzedaży. Właściciele, pytani o powód, najczęściej zasłaniają się „poprawnością polityczną”, tłumacząc, że nie mają w sklepie odpowiednich warunków do sprzedaży zwierząt. Niekiedy to oczywiście prawda, jednak bardzo często prawdziwy powód jest inny. Dla nikogo, kto kiedykolwiek prowadził sklep zoologiczny, nie jest bowiem tajemnicą, że zwierzęta przysparzają w nim sporo kłopotów i… kosztów.
Po pierwsze, trzeba o nie dbać i karmić je również w dni wolne od pracy (np. w niedziele). Czynności te zabierają sporo czasu oraz generują koszty, takie jak czas pracy pracownika, pokarm, ściółka, woda itp. Koszty te są – wbrew pozorom – dość znaczne. Pamiętam, że pracując w sklepie zoologicznym, obliczyłem kiedyś, że jeśli królik nie sprzeda się w ciągu dwóch tygodni, to koszt zużytej przez niego karmy i ściółki przewyższy wysokość narzutu z jego sprzedaży. Posiadanie zwierząt wymaga też znacznie częstszego sprzątania sklepu. Do tego dochodzi ryzyko – nawet utrzymywane w najlepszych warunkach zwierzę zawsze może przecież paść, generując stratę. Co więcej, gdy posiadamy w sklepie zwierzęta, szczególnie nietypowe (np. gady, rzadkie ryby, duże papugi), konieczne jest zatrudnienie wysoko wykwalifikowanego personelu. Dodatkowo dochodzą potencjalne kłopoty w przypadku inspekcji weterynaryjnej. Wszystko to sprawia, że – w opinii wielu właścicieli sklepów – zwierzęta to „zło konieczne”, z którego warto zrezygnować. Pytanie tylko, czy jest to całkowicie fair wobec tych przedsiębiorców, którzy nie rezygnują ze sprzedaży zwierząt i napędzają koniunkturę sprzedażową na produkty dla nich również tym sklepom, które nie mają ich w ofercie?
lek. wet. Małgorzata Bruczyńska – specjalista chorób zwierząt nieudomowionych, specjalista higieny żywności pochodzenia zwierzęcego
Powiatowy Lekarz Weterynarii w Piasecznie
Najczęstsze zgłoszenia dotyczące zwierząt utrzymywanych w sklepach zoologicznych dotyczą ich zagęszczenia, ściółki, stanu klatki czy, w przypadku ryb, zbiorników na wodę. Zdarzają się również zgłoszenia dotyczące objawów chorobowych zaobserwowanych u zwierząt. Niestety, Inspekcja Weterynaryjna ma ograniczone możliwości działania, gdyż działalność w postaci prowadzenia sklepu zoologicznego nie podlega wpisowi do Rejestru Powiatowego Lekarza Weterynarii. Wiąże się to z brakiem regularnych kontroli przez inspektorów. Jeżeli jednak do PLW wpłynie taka skarga, jest on zobligowany do przeprowadzenia kontroli i potwierdzenia lub nie jej słuszności. Konsekwencją stwierdzenia nieprawidłowości jest wdrożenie postępowania administracyjnego lub przekazanie sprawy do organów ścigania. Domowe hodowle, które nie sprzedają zwierząt, nie podlegają nadzorowi Inspekcji Weterynaryjnej. Wpisowi do rejestru podlegają bowiem działalności związane z obrotem, pośrednictwem w obrocie lub zajmujące się skupem zwierząt, a także hodowle prowadzone na cele pokazów zwierząt, edukacji, ochrony oraz zachowania gatunku lub zwierząt przeznaczonych do badań naukowych. Uważam, że ewentualne wprowadzenie zakazu sprzedaży zwierząt w sklepach mogłoby zwiększyć ich sprzedaż w tzw. szarej strefie. Bardziej wskazana moim zdaniem byłaby zmiana przepisów, tak by działalność można było objąć nadzorem weterynaryjnym, a każdy sklep miał jasne wytyczne dotyczące warunków przetrzymywania konkretnych gatunków zwierząt. Ważne też są szkolenia personelu przeprowadzone w jak najszerszej skali, by każdy właściciel czy pracownik był zaznajomiony właściwie z tematem warunków niezbędnych dla przetrzymywania zwierząt w sklepach.
Oczywiście, istnieją również liczne argumenty podważające sens rezygnacji ze zwierząt. Przede wszystkim budują one klimat sklepu, przyciągają kupujących i stanowią swoisty pryzmat, przez który oceniana jest jakość i atrakcyjność danego sklepu zoologicznego. Poza tym znacząco zwiększają sprzedaż. Raczej trudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, że ktoś kupuje u nas np. świnkę morską, ale po „wyprawkę” dla niej jedzie do innego sklepu (a jeśli już to takie postępowanie należy do rzadkości). Sprzedaż zwierzaka pozwala także na zyskanie wiernego kupującego, który – dobrze zaopiekowany – będzie do nas regularnie powracać.
Zabraniamy i… co dalej?
Na koniec zastanówmy się, co byłoby, gdyby faktycznie – zgodnie ze wspomnianymi na wstępie postulatami – wprowadzono całkowity zakaz sprzedaży zwierząt w sklepach zoologicznych, rezerwując ten przywilej wyłącznie dla „wyspecjalizowanych hodowli”? Bazując na przykładzie psów i kotów, dość łatwo to przewidzieć. Zapewne błyskawicznie w każdym większym mieście pojawiliby się „multihodowcy” oferujący praktycznie całą paletę zwierząt sprzedawanych dotychczas w sklepach. W praktyce oczywiście byłyby to po prostu hurtownie zwierząt skupujące „towar” skąd tylko się da i to bez żadnej kontroli. Czy polepszyłoby to los oferowanych zwierząt? Raczej wręcz przeciwnie. Poza tym pytanie, czy zakaz ten w praktyce nie okazałby się martwym prawem, bo przecież hodowle zwierząt domowych mogłyby wtedy zarejestrować… wszystkie zainteresowane tym sklepy zoologiczne. Klient nie kupowałby wtedy pupila „w sklepie” tylko w zarejestrowanej pod tym samym adresem „hodowli”.
Zakup zwierząt bezpośrednio do hodowcy jest w polskich warunkach nierealny również dlatego, że (o czym może nie wszyscy wiedzą) wielu ich gatunków w kraju praktycznie się komercyjnie nie rozmnaża. Dotyczy to np. bardzo licznych popularnych ryb akwariowych (ot, choćby kupowanych w tysiącach sztuk neonów) – ich hodowla jest bowiem stosunkowo mało opłacalna. Dotyczy to również wielu gadów i ptaków sprowadzanych m.in. z Czech i Słowacji, gdzie znajdują się liczne ich hodowle. Powstaje wreszcie pytanie, co ze zwierzętami, które nie mnożą się w niewoli, takimi jak wiele ryb akwariowych, np. sprzedawane niemal w każdym sklepie zoologicznym bocje wspaniałe?
Wprowadzenie zakazu sprzedaży zwierząt w sklepach miałoby na pewno jeszcze jeden niezmiernie dotkliwy dla całej branży skutek – bardzo utrudniłoby dostęp do nich przeciętnemu Kowalskiemu, który, chcąc kupić dziecku np. powszechnie dostępnego dziś chomika, musiałby najpierw wyszukać najbliższego hodowcy, a potem jechać po niego kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt kilometrów. Łatwo przewidzieć, że wielu potencjalnych nabywców szybko zrezygnowałoby ze zwierzaka, a tym samym liczba potencjalnych klientów sklepów oferujących akcesoria dla zwierząt znacząco by się skurczyła. Tym bardziej że – biorąc pod uwagę reguły rynku – ceny zwierzaków u hodowców zapewne byłyby dużo wyższe niż obecnie w sklepach – nie mając bowiem większej konkurencji w danej okolicy, praktycznie mogliby je dyktować. Takie rozwiązanie mogłoby więc doprowadzić do recesji w branży, a nawet całkowitego załamania się rynku zoologicznego w Polsce, a to – z punktu widzenia sklepów i producentów – byłoby absolutnie nie na rękę. Dlatego zanim zabierzemy głos w dyskusji o wprowadzeniu zakazu sprzedaży zwierząt w sklepach zoologicznych, warto to najpierw dokładnie przemyśleć i zastanowić się nad potencjalnymi konsekwencjami…
Tytułem zakończenia…
Wobec powyższego wydaje się, że pomysł wprowadzenia całkowitego zakazu sprzedaży w sklepach zoologicznych byłby typowym działaniem po linii najmniejszego oporu i przysłowiowym „wylewaniem dziecka z kąpielą”. Nie jest bowiem sztuką po prostu czegoś zakazać. Prawdziwą sztuką jest sprawić, aby wprowadzone regulacje prawne rzeczywiście odniosły wymierny skutek w praktyce. Być może należałoby więc raczej zastanowić się nad wprowadzeniem przepisów regulujących i skutecznie egzekwujących sposób sprzedaży zwierząt w sklepach, tak, aby faktycznie zapewnić im większy dobrostan? Na pewno jest to wykonalne i warte przemyślenia.