Słowo „koronawirus” od kilku miesięcy należy do najczęściej wyszukiwanych fraz w przeglądarkach internetowych. Dzieje się tak za sprawą pandemii choroby Covid-19. Jej pierwsze przypadki odnotowano w grudniu 2019 r. w chińskiej prowincji Hubei, a dokładnie w jej 11-milionowej stolicy – mieście Wuhan. U coraz większej liczby pacjentów zaczęto diagnozować ciężkie przypadki zapalenia płuc. Chińscy lekarze początkowo nie mogli znaleźć czynnika odpowiedzialnego za chorobę, w końcu ustalili, że jest nim nowy typ koronawirusa. Wstępnie nadano mu oznaczenie 2019-nCov, by po dokładniejszych badaniach określić go symbolem SARS-CoV-2. Z Chin, gdzie oficjalna liczba zarażonych przekroczyła 80 tysięcy, choroba szybko rozprzestrzeniła się na inne kraje. W marcu jej epicentrum stała się Europa. Do najciężej dotkniętych państw należą Włochy (z rekordową liczbą ofiar śmiertelnych), a także Hiszpania, Niemcy i Francja. W Polsce pierwszy przypadek zarażenia potwierdzono w środę, 4 marca 2020 r. Dokładnie tydzień później Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) oficjalnie uznała epidemię Covid-19 za pandemię. Jest to pierwszy taki przypadek od 2009 r., kiedy to ogłoszono pandemię świńskiej grypy wywołaną przez wirusa A-H1N1. W chwili oddawania bieżącego numeru „ZooBranży” do druku liczba zarażonych w Polsce przekroczyła 4400, odnotowano też ponad 100 przypadków śmiertelnych. W skali światowej liczby te wynosiły odpowiednio 1,3 mln i 74 tys. Gdy czytają Państwo te słowa, ten tragiczny bilans zapewne jest już, niestety, dużo wyższy.

Czym są koronawirusy?
Koronawirusy – wbrew pozorom – nie są niczym nowym dla nauki. Drobnoustroje te po raz pierwszy opisano u zwierząt już w latach 40. ubiegłego stulecia. U ludzi ich obecność stwierdzono w latach 60. Swoją nazwę zawdzięczają temu, że – oglądane pod mikroskopem elektronowym – kształtem przypominają królewską koronę. Bardzo szybko okazało się, że koronawirusy występują w przyrodzie wręcz powszechnie, również w organizmach ludzi. Szacuje się, że powodują one u nas nawet około 30% chorób przeziębieniowych. Oczywiście ogromna większość z nich – w przeciwieństwie do SARS-CoV-2 – jest dla zdrowych osób praktycznie nieszkodliwa, zaś zakażenie nimi przebiega na ogół bezobjawowo i samoistnie mija bez ingerencji medycznej. Rozmaite koronawirusy wywoływały i wywołują również wiele chorób zwierząt gospodarskich, w tym świń, bydła i drobiu, powodując ogromne straty gospodarcze.


SARS-CoV-2 a zwierzęta domowe
Wśród miłośników zwierząt domowych, a zwłaszcza psów, praktycznie od razu po wybuchu epidemii Covid-19 zaczęły pojawiać się pytania o możliwość ewentualnego zarażenia się tą chorobą od zwierząt. Zarówno WHO, jak i cenione instytucje badawcze w USA i w Europie (CDC czy OIE) stanowczo odrzuciły taką możliwość. Podkreślono, że nie ma najmniejszych dowodów ani przesłanek wskazujących na to, aby na Covid-19 mogły zapadać zwierzęta gospodarskie lub domowe. Nie mogą one być również wektorem wirusa, który wywołuje tę chorobę.
Jakby na przekór tym doniesieniom media podały jednak, że pod koniec lutego w Hongkongu stwierdzono obecność koronawirusa SARS-CoV-2 w wymazie pobranym z nosa i pyska psa rasy pomeranian. Wiadomość ta z miejsca wywołała niepokój wśród opiekunów psów na całym świecie. Na szczęście, jak się szybko okazało, zupełnie bezpodstawnie. Specjaliści, którzy wykonali badanie, od razu podkreślali bowiem, że wynik jest „słabo dodatni” (co oznacza, że w pobranej próbce stwierdzono niewielkie ilości koronawirusa) oraz że patogen mógł dostać się do nosa i pyska zwierzęcia z zewnątrz, tym bardziej że u jego opiekuna stwierdzono zarażenie koronawirusem. Kilka dni później, po ponownym przebadaniu, okazało się, że zwierzak nie jest nosicielem i jest całkowicie zdrowy. Tym samym, zgodnie z twierdzeniami naukowców, nie ma żadnych dowodów na to, że zwierzęta mogą chorować na Covid-19 lub być wektorem tej choroby. Wszelkie obawy na temat możliwości zarażania się tą chorobą od domowych pupili są więc zupełnie nieuzasadnione.


Czy Covid-19 jest zoonozą?
Powstaje również pytanie, czy chorobę wywoływaną przez SARS-CoV-2 można uznać za zoonozę, czyli chorobę odzwierzęcą? Zdaniem naukowców – tak, ponieważ pierwotnym źródłem zakażenia ludzi w Chinach (skąd choroba rozprzestrzeniła się po świecie) były dzikie zwierzęta. Wymienia się tutaj zwłaszcza nietoperze – jak wykazały badania ludzki koronawirus posiada genom aż w 96% zgodny z koronawirusami występującymi u tych ssaków. Nietoperze stanowią w Chinach lokalny przysmak. Niewykluczone jednak, że do przeniesienia choroby na ludzi przyczyniły się też łuskowce – niewielkie ssaki, których mięso i łuski są wykorzystywane w tradycyjnej chińskiej medycynie ludowej jako lek na potencję. Z całą pewnością wektorem tej choroby nie były jednak i nie są zwierzęta domowe.

tech. wet. Agnieszka Cholewiak-Góralczyk
Konsultant dietetyczny w lecznicy SpecVet w Warszawie

Wszyscy jesteśmy zdenerwowani i zmartwieni tym, co się dzieje. Staramy się zabezpieczyć siebie oraz swoich bliskich przed chorobą. Niektórzy opiekunowie zwierząt odczuwają silny lęk i zastanawiają się, czy na pewno ich zwierzęta nie stanowią zagrożenia. Otrzymuję sporo zapytań w tej sprawie. Dezinformacja, brak wiedzy potęgują strach i są przyczyną myśli „a może coś w tym jest”. Na szczęście po spokojnej rozmowie wszyscy podchodzą do tematu racjonalnie. To jest podstawa w tych trudnych czasach – rozmawiać, rozbijać obawy. Ale także edukować – aby w lecznicy ludzie zachowywali odpowiedni odstęp między sobą, aby przychodzili na wyznaczone godziny, a także aby nie przychodzić w kilka osób z jednym zwierzęcym pacjentem. Jeśli ktoś czuje się źle albo ma objawy – absolutnie nie powinien stawiać się na wizytę! Wirus przenosi się między nami – ludźmi i to my musimy trzymać między sobą dystans. Dobrze, że mamy nasze zwierzęta, bo jeśli chodzi o relacje między nimi a nami, nic się nie musi zmieniać.


Panika w Polsce?
Gdy epidemia Covid-19 dotarła do Polski, w mediach zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze doniesienia o zdeterminowanych opiekunach psów, którzy – jakoby – mieli masowo zgłaszać się do gabinetów weterynaryjnych z prośbą o prewencyjną eutanazję swoich pupili. Rzekomo oblężenie miały przeżywać również schroniska, do których ustawiały się w kolejce osoby chcące oddać zwierzęta. Na szczęście informacje te okazały się typowymi dziennikarskimi fake newsami. Sprawie tej postanowiła przyjrzeć się Krajowa Izba Lekarsko-Weterynaryjna, która objęła badaniami kilkadziesiąt lecznic weterynaryjnych na terenie całego kraju oraz hurtownie leków weterynaryjnych. Według opublikowanego 16 marca raportu w żadnej z ankietowanych placówek nie potwierdzono takiego przypadku, również w hurtowniach nie odnotowano zwiększonego zapotrzebowania na preparaty stosowane przy eutanazji zwierząt.
Należy zresztą podkreślić, że polskie prawo NIE PRZEWIDUJE MOŻLIWOŚCI EUTANAZJI ZWIERZĘCIA NA ŻYCZENIE. Zabiegu tego można dokonać tylko w ściśle określonych przypadkach (art. 6.1. Ustawy o ochronie zwierząt), a mianowicie:
Gdy zachodzi stan „konieczności bezzwłocznego uśmiercenia” – nie ma ratunku dla cierpiącego zwierzęcia i można tylko skrócić jego udrękę przez eutanazję;
Gdy zwierzę roznosi choroby groźne dla ludzi i/lub innych zwierząt;
Gdy zwierzę jest agresywne w stopniu, który zagraża otoczeniu i nie można sobie z nim poradzić w inny sposób.